Banner

Unia Europejska czy eurokołchoz?

Podczas protestów rolników na jednym z banerów był napis „Zielony nieład”. I w Polsce, i w Europie wydaje się, że po kilkuletnim zaczadzeniu ludzie zaczynają się budzić. Może czerwcowe wybory do europarlamentu powstrzymają lewicowe szaleństwo. Inaczej zafundują nam świat, w którym wolność będzie tylko taka, jak oni ją rozumieją.

Kiedy w Polsce rządziła Zjednoczona Prawica bagatelizowano zagrożenia płynące z Unii. Rząd godził się na podpisywanie unijnych dyrektyw w nadziei, że jakoś się z tą Unią trzeba dogadać, że odblokują pieniądze, a poza tym te głupoty wprowadzą za 20 albo 30 lat i wtedy inni będą się tym martwić. Tylko jedna europosłanka Anna Zalewska konsekwentnie przestrzegała przed europejską zarazą. Nawet zastanawiało mnie to, że jej wypowiedzi były sprzeczne z tym, co głosili wówczas ministrowie naszego rządu. Myślałem, czy aby nie przesadza? Dzisiaj widać, że był to głos wołającego na puszczy?

Mam nadzieję, że rolnicy i Solidarność, która zapowiedziała protest 10 maja, obudzą w końcu wszystkich niedowiarków. Jeśli tak się nie stanie, czekają nas ograniczenia i zakazy, jakich za czasów komunizmu nie było. Za chwilę każą nam demontować nasze piece gazowe, decydować o tym, czym mamy jeździć i co mamy jeść. Naszym dzieciom już od wielu lat wypierają mózgi, narzucając ideologiczne myślenie o tym, jak mają ratować planetę.

Wprawdzie są oznaki wstrzemięźliwości, bo już zaczyna się mówić, że jednak niekoniecznie tylko mają być auta elektryczne, że spalinowe, z ekologicznym paliwem też będzie można produkować, że jednak tam w tym zielonym ładzie dla rolników jakieś ustępstwa poczynią, ale ja za grosz bym im nie wierzył. Mówią to, bo widzą, jakie są nastroje wśród społeczeństw i że mogą przegrać wybory. I tyle.

Wracając zaś do protestów rolniczych, to trzeba jasno powiedzieć, że do tej pory rolnicy nic poza rozgłosem i czczymi obietnicami nie zyskali. Główny postulat w sprawie nałożenia embarga na produkty z Ukrainy nie został spełniony. I jak zapowiedział premier Tusk, granicy nie zamknie, bo jest wojna.

Protesty nie miały też tej skali, na jaką organizatorzy liczyli. Samorządy wielkich miast, np. Warszawy i Wrocławia, wydawały zakazy wjazdu ciężkiego sprzętu, który paraliżowałby komunikację. Gdyby za rządów PiS tak było, już widzę, jakie byłyby okrzyki, że brak demokracji, łamanie konstytucji, praw człowieka i tego tam tego. Teraz można, bo to rządowi jest na rękę.

Zresztą protesty w Polsce nie mają tej determinacji, jak na Zachodzie. Owszem, potrafimy zmobilizować się na jakiś dzień. Pojechać tysiącami autokarów, pokrzyczeć i powrócić, i cieszyć się, jak to im pokazaliśmy. Tylko co z tego? Czy na drugi dzień coś się zmienia? Mainstreamowe media skupiają wtedy uwagę nie na merytorycznej stronie protestu, tylko na sprawach organizacyjnych. I prowadzą bezowocną dyskusję o tym, czy było w Warszawie 100 tysięcy ludzi, czy pół miliona? Jakby od tego coś zależało. W Stanach Zjednoczonych od czasu do czasu przed Białym Domem demonstruje kilkadziesiąt, góra kilkaset osób wyposażonych w określone hasła, przygotowanych dokładnie do spotkania z mediami i gotowych do obrony swoich racji. I o nich jest głośno nie tylko w USA, ale na całym świecie.

Musimy w końcu zrozumieć, że nie w ilości, ale w częstotliwości protestów i sile argumentów leży nasza moc. A dzisiaj przyszłość rozgrywa się przede wszystkim w mediach wirtualnych. Tam odbywają się gorące dyskusje, tam pojawiają się komentarze i tam kreują się opinie mające kluczowy wpływ na opinię publiczną.

Do tego dodać trzeba jeszcze radykalizm lewackich pomysłów w sferze edukacji. Kierownictwo obecnego ministerstwa edukacji opanowały panie, które nie chcą tracić dnia ani godziny i zapowiadają szereg radykalnych zmian.

Komisja Krajowa NSZZ „Solidarność” wydała na ten temat stosowne stanowisko, przestrzegając przed tym, co nas czeka: „Zapowiadane są: reforma podstaw programowych, ograniczenia w autonomii nauczycieli odnośnie do prac domowych, ograniczanie nauczania lekcji religii oraz wprowadzenie nowych przedmiotów”.

Związkowcy przestrzegają też przed tym, że Unia też chce nam rządzić oświatą, a przecież do tej pory była to wyłączna domena państw narodowych: „Niedopuszczalne jest też kierowanie się krótkotrwałym zyskiem politycznym z pominięciem długotrwałych skutków wprowadzanych zmian. Zachodzi obawa, że jest to przygotowanie Polski do uczestnictwa w Europejskim Obszarze Edukacji, czego wstępem jest zamiar sformalizowania projektu Europejskiej Akademii Kształcenia Nauczycieli i stworzenie jednolitego systemu kształcenia w Europie, z pominięciem narodowych aspiracji i potrzeb”.

Jest jeszcze pora i czas, by powstrzymać nowy europejski totalitaryzm, ale czy nas na to stać, skoro daliśmy władzę koalicji 13 grudnia, dla której te metody nie są straszne?

Janusz Wolniak

 

 

Drukuj ten artykuł Drukuj ten artykuł

Społeczna inspekcja pracy