Film na niedzielę
Nie sposób zbyć milczeniem film Scorsese.
Kilka tygodni minęło od premiery (17 lutego) najnowszego filmu Martina Scorsese „Milczenie”, ale nie milkną dyskusje o jego przesłaniu. Gorzej jest z widzami. Ilość recenzji nie przekłada się w tym przypadku na frekwencję w kinach.
Reżyser ma w swoim dorobku wiele filmów znanych na całym świecie, takich np. jak: Taksówkarz (1976), New York, New York (1977), Wściekły Byk (1980), Ostatnie kuszenie Chrystusa (1988), Chłopcy z ferajny (1990), Kundun – życie Dalaj Lamy (1997), Gangi Nowego Jorku (2002), Aviator (2004) czy Infiltracja (2006), za którą otrzymał Oscara.
Większość jego filmów to wybitne już klasyki kina sensacyjnego, słowem rozrywka na najwyższym poziomie. Tym razem jest inaczej. Na to dzieło masowa publiczność nie przyszła. Film oparty jest na powieści „Milczenie” autorstwa japońskiego pisarza Shusaku Endo opowiadającej historię XVII-wiecznych misjonarzy jezuickich krzewiących chrześcijaństwo w Japonii.
Przeciętny widz nie ma zielonego pojęcia dlaczego wówczas w Japonii prześladowano wyznawców Jezusa. I wcale mądrzejszy po projekcji filmu nie wychodzi. Na to pytanie trzeba szukać odpowiedzi w książkach historycznych, co na pewno nie ułatwia recepcji utworu.
Myślę jednak, że Scorsese zdawał sobie sprawę, że wprowadzając zbyt rozbudowaną narrację historyczną, stworzyłby dzieło edukacyjne, dlatego pozostawił widza z niedopowiedzeniem. Kto chce wiedzieć więcej, niech sobie gdzieś doczyta.
W tym filmie są ważniejsze pytania niż same dociekania historyczne. Tu nie ma pola manewru. Bohaterowie tego dzieła stają w obliczu spraw ostatecznych. Życia i śmierci. Dobra i zła. Wiary i apostazji. Te antynomie sprawiają, że mamy do czynienia z utworem egzystencjalnym. Gdyby chcieć szukać analogii do podobnych utworów, to warto chyba przywołać „Misję” w reżyserii Rolanda Joffé. W tym filmie też występują misjonarze jezuici, ale wiek później i na innym lądzie. I tam w Japonii, i tu w Ameryce Południowej żyją ludzie, którzy uwierzyli. Prości japońscy chłopi w „Milczeniu” i Indianie Guarani w „Misji” przyjęli wiarę chrześcijańską i za nią ponieśli męczeńską śmierć. Ci zaś, którzy im tę wiarę przynieśli, księża-misjonarze, temu zadaniu nie sprostali. Oczywiście nie wszyscy. Tylko niektórzy, ale w wypadku „Milczenia” główni bohaterowie.
Krótko mówiąc o fabule, skupia się ona na wyprawie dwóch katolickich misjonarzy z Portugalii – Sebastiana Rodriguesa i Francisa Grappe, pokonujących tysiące kilometrów, aby potajemnie przedostać się do Japonii, gdzie toczy się bezwzględna walka władzy z chrześcijaństwem. Misjonarze poszukują swojego nauczyciela, ojca Cristovao Ferreirę (postać historyczna, 1580-1652), o którym krążą plotki, że wyrzekł się wiary katolickiej i został buddyjskim mnichem.
Fenomen tego filmu tkwi, tak jak to bywa w dziełach wielkich artystów, w trudności znalezienia odpowiedzi na proste zdawałoby się pytania. Po projekcji, tak jak w tytule filmu, trwa milczenie. Ludzie w ciszy wychodzą z sal kinowych zatopieni w swoich myślach.
Jakie pytania mogą nurtować odbiorców dzieła Scorsese? Wiele z nich podsuwa sam reżyser, każąc nam przypatrywać się męce i torturom, jakim poddawani są wyznawcy Chrystusa. Dlaczego jedni godzą się podeptać wizerunek Boga, by ocalić życie, a inni nie? Czy możemy ratować innych, sami wyrzekając się swej wiary? Czy są granice męczeństwa, jakie możemy znosić? Dlaczego Bóg tak srogo pozwala doświadczać swoich wyznawców?
To pytania natury osobistej mogące towarzyszyć odbiorowi filmu, ale mogą być jeszcze inne, skierowane do reżysera filmu. Czy tym monumentalnym, trzygodzinnym dziełem chciał pokazać, że chrześcijaństwo nie jest w stanie zakorzenić się na każdej glebie, czy wprost przeciwnie, że właśnie wbrew wszelkim przeciwnościom, należy dalej trwać?
Odpowiedzi trudno znaleźć w niejednoznacznym zakończeniu filmu, i również w dzisiejszej, współczesnej Japonii, gdzie chrześcijaństwo ma szczątkowe znaczenie, nie przekraczając 1 procenta wyznawców. Czy zatem warto było? Czy ci męczennicy przelali krew nadaremnie?
Dawno już żaden film nie miał tak skrajnych recenzji jak „Milczenie”. Co ciekawe nikt nie odmawia reżyserowi wielkości i niezwykłych walorów artystycznych. Tyle, że na pytanie czy jest to film chrześcijański, czy heretycki, padają zgoła odmienne odpowiedzi.
Na portalach katolickich można spotkać skrajne opinie o dziele Scorsese, chociaż większość dzieło chwali. Jednym z zarzutów jest apoteoza zdrady. Ja zaś sądzę, że wielką zaletą tego filmu jest fakt, iż wielki reżyser pokazuje temat wiary w czasach walki z wiarą i ogólną laicyzacją zachodniej kultury.
Recenzenci z branży artystycznej szukają zaś przyczyn komercyjnej klęski filmu i upatrują ją, mówiąc w dużym uproszczeniu, w braku skrojonej na modłę Hollywoodu fabule. Choćby w tym, że jak ktoś napisał, brak jest wątku romansowego i wyrazistych postaci kobiet.
Jedno jest pewne. To film wobec którego nie można być obojętnym. Scorsese nic nam tu nie narzuca. To nie katechizm. To nie Pismo Święte. Tu jest człowiek, który albo słyszy Boga, albo odbiera tylko milczenie. Ten film może jednym dać moc a innym zwątpienie, ale na pewno nikogo nie pozostawi obojętnym na sprawy wiary i spraw ostatecznych, przed którymi może stanąć każdy człowiek.
Janusz Wolniak