Banner

Zdolność kredytowa posła Jarosa

Jakoś trzeba się zasłużyć, by dobre miejsce na liście dostać. Zbliżają się wybory, trwają różne akcje protestacyjne. Związkowcy jednoczą się w sprzeciwie wobec firm, pracodawców i rządowi. Nastała pora na wyciągnięcie z zamrażarki odmrażanej już ryby. Bardzo nieświeżej i cuchnącej. Ileż to razy już, nie mając argumentów merytorycznych, czyniono na związkowców ataki ad personam. W jednej ze stacji telewizyjnych w zeszłym roku, nie po raz pierwszy zresztą, dziennikarz zapytał przewodniczącego Piotra Dudę – ile pan zarabia. Szef „Solidarności” przytoczył uchwałę związkową, która to reguluje i rezolutnie zapytał dziennikarza o jego zarobki. Ten naturalnie zasłonił się tajemnicą kontraktu.

Poseł Jaros postanowił zgłębić tajemnicę globalnie i oświadczył, że po wielomiesięcznych żmudnych badaniach wyszło mu, że utrzymanie związkowców ma kosztować podatników circa 250-300 mln. Bagatela. Ciekawe, że mając do dyspozycji cały parlamentarny Zespół ds. wolnego rynku i aparat administracyjny, nie był w stanie podać dokładnej sumy.

Jeśli nawet założyć, że tyle kosztują, to trzeba uczciwie powiedzieć, jakie to składniki, jakie są zalety i wady, jakie korzyści i straty. Wydaje się, że tu chodzi tylko o jedno. O dyskredytację związków zawodowych. O pokazanie, że generują jedynie koszty a żadnego z nich pożytku. Tak pewnie myśli poseł Jaros i ci, z którymi współpracuje. A powiem więcej. Tak zdaje się myśleć cała rządząca kasta, bo to związki a nie opozycyjne partie, są dla nich realnym przeciwnikiem. To związki przeszkadzają grabić majątek narodowy, to związki nie pozwalają czynić z ludzi niewolników, to związki bronią godności człowieka i pracy, którą wykonuje. I nawet gdyby miały kosztować te 250-300 mln, to jest nic z kosztami parlamentarzystów, którzy kosztują nas ponad 500 mln, a do tej sumy nie wliczają się jeszcze ich szczególne przywileje, np. niskooprocentowane pożyczki, których przeciętny człowiek nie dostanie, i jak się ostatnio okazało, tzw. kilometrówki.

Można pójść dalej tropem pana Jarosa. Każda grupa zawodowa kosztuje, np. nauczyciele ok. 1 mld, i też są częstym chłopcem do bicia, może też nie są potrzebni? Górnicy, o których teraz tak głośno. Też kosztują. I jeszcze więcej, bo dodatki do ich emerytur i rent w zeszłym roku wyniosły ok. 4,6 mld. Dwa razy tyle, bo 8,7 mld idzie na świadczenia dla mundurowych. Za chwilę dowiemy się ile kosztują nas np. rolnicy, kolejarze, gdy tylko zaczną protestować.

Tak można by wyliczać, porównywać i napuszczać jednych na drugich. Czy pan Jaros czuje się komfortowo wypominając innym zarobki, kiedy jego uposażenie w czasie kadencji wzrosło ze 108 527,18 PLN w roku 2011 do 132 211,08 w 2014 roku. W tym czasie płace w budżetówce były zamrożone, ale nie posłów. W przywołanym czasie poseł ma już nie tylko mieszkanie o powierzchni 41,63 m2, ale również dom o powierzchni 123,66 m2. Powie zaraz, że wziął na to pożyczkę. Tak to prawda, ale tysiące polskich rodzin tej pożyczki nie dostaną, bo nie posiadają tzw. zdolności kredytowej. Poseł póki co zdolność kredytową posiada. Przede wszystkim zaś ma i inną zdolność. Zdolność szczucia na ludzi, którzy zasługują nie na opluwanie, ale na powszechny szacunek. To liderzy związkowi biorą na siebie ryzyko walki, z często nieprzestrzegającymi żadnych reguł gry pracodawcami. Sądy pracy pełne są spraw, gdzie dokumentuje się łamanie praw pracowniczych. Może tymi sprawami zająłby się wrażliwy poseł. Ale chyba na to nie ma czasu i ochoty. Zbliżają się wybory. Trzeba partyjnym władzom pokazać swoją dyspozycyjność i gotowość do piętnowania krnąbrnych związkowców.

Janusz Wolniak

 

Drukuj ten artykuł Drukuj ten artykuł

Społeczna inspekcja pracy