Zdarza się
Rok 2019 zacznę od pewnych reminiscencji. A rzecz dotyczy starej prawdy: jak Cię widzą, tak Cię piszą. A że o kolei różnie jest z tym pisaniem, to i może warto sięgnąć do kilku przykładów wydarzeń, które jakoś dziwnie ten zły obraz chwilami podtrzymują.
Na początek opowieść znanego dziennikarza, Marka Pyzy… Sytuacja ma miejsce latem ubiegłego roku…
Piszę do Państwa z Pendolino. Opublikuję ten tekst, gdy tylko dojadę – w najnowocześniejszych w tej części Europy pociągach nie ma przecież bezprzewodowego Internetu, a Polska Cyfrowa działa tak, że przy wyjeździe koleją z większego miasta gubimy nawet zasięg w telefonach, nie mówiąc już o różnych LTE, H+ czy innych symbolach, które nie wyświetlają się na górze ekranu. Nie wiem jednak, kiedy dojadę, bo na razie Pendolino nie ruszył. Ale nie narzekam. Czekamy na odjazd z Krakowa dopiero 15 minut. Co to jest, ledwie studencki kwadrans. Na zewnątrz około 30 stopni, ale w środku coś wieje z wentylatorów, więc nie jest najgorzej. Inaczej było w drodze z Warszawy. Nie był to co prawda Pendolino, lecz zwykły ekspres Intercity. W nim klimatyzacja też działała, choć dopiero na ostatnich 21 kilometrach. Włączyli w Słomnikach. Na wcześniejszych 272 km duchota tężała. W taką pogodę najbardziej współczułem podróżującej z nami zakonnicy.
W ekspresie był też Internet. Tzn. komputer pokazywał, że sieć jest. Ale nie dało się z nią połączyć. Nie czepiam się. Kiedyś człowiek żył bez Internetu, więc i te trzy godziny wytrzymał. W dodatku pociąg odjechał punktualnie i tak też dotarł do dawnej stolicy Polski (…)
I na koniec redaktor Pyza boleśnie konkluduje…
Całe to nasze PKP, to wciąż PRL, pudrowany błyskotką kupioną za czasów Lolo Pindolo. Owszem, w kiblach śmierdzi już trochę mniej, owszem, jest parę nowoczesnych pociągów (bądź starych składów Cegielskiego zmodernizowanych przed dekadą przez PESĘ), ale generalnie ta firma, to relikt budzący wyłącznie irytację. Niezależnie, kto nią kieruje i kto nadzoruje politycznie. (…)
Kiedy czyta się takie opisy kontaktu pasażera z polskimi kolejami, to szuka się w swojej pamięci podobnych doświadczeń, bo każdy kiedyś pociągiem jechał. Ja korzystam z tego środka komunikacji codziennie. A, że jeszcze dość mocno jestem z tą koleją związany, to i obiektywizm może i jest z lekka wypaczony…
Ale nie mogę też i nie zauważać rzeczy, które może nie aż tak ostro, jak Marek Pyza, ale jednak opisują polską kolej, w tym przypadku jeszcze A.D. 2018.
Grudzień ubiegłego roku, Wrocław. Jestem spóźniony na pociąg Przewozów Regionalnych, który odjeżdża planowo do Poznania o godz. 17.02. Zerkam do aplikacji w telefonie, bo wiem z doświadczenia, że ten pociąg jest dość często spóźniony. I rzeczywiście… Ma 6 minut opóźnienia.
Patrzę na zegarek. Zdążę. Jestem blisko dworca. Jest 17.04. Patrzę na informację wyświetloną w bocznym tunelu. Szukam mojego pociągu. Nie ma! Czyżby odjechał? Ta aplikacja w smartfonie nigdy mnie nie zawiodła przecież.
Idę wzdłuż peronów. Sprawdzam, czy nie ma informacji na wyświetlaczach przy peronach. Nie ma: „Poznań Główny”. Wchodzę trochę w ciemno na peron. Stoi jakiś pociąg, w środku sporo ludzi. Nad nim na wyświetlaczu pusto. Żadnej informacji. Na wagonie także żadnej tablicy. Pytam panią w wagonie: „Ten pociąg jedzie do Poznania?”. „Tak” odpowiada… I słyszę gwizdek konduktora. Pociąg ruszył…
I druga opowieść. Dwa dni później chcę jechać pociągiem „Kolei Dolnośląskich” o godz. 15.40. Zgodnie z rozkładem czekam na peronie 2. Zbliża się czas odjazdu. Tłum ludzi czeka ze mną. Pociągu brak. No i co najgorsze – informacji też brak. I tej pisanej, i tej mówionej.
Godzina 15.45 – nic. 15.50 – nic. 15.55 – cisza! W tak zwanym między czasie na obu torach przy peronie umościły się dwa pociągi. Na logikę zatem mojego pociągu na próżno tu oczekiwać.
I znów zerkam do aplikacji. I tu informacja jest – opóźnienie 20 minut. No tak, ale gdzie mam teraz szukać tego mojego pociągu do Rawicza?
Idę do głównego holu. Tam na wielkiej tablicy czytam, że opóźnienie jest, te 20 minut. Ale dlaczego na Boga nikt nie informuje oczekujących przez megafon?
Kilka wierszy niżej na wyświetlaczu czytam, że mam zaraz kolejny pociąg. Zgodnie z rozkładem o 16.10. Na peronie… 2! Jakim cudem zmieści się tam jeszcze jeden pociąg?!
Ale idę na ten peron, a ze mną już wielki tłum, bo to przecież z dwóch pociągów, i to pora powrotów z pracy i szkoły.
Na peronie 2 oczywiście pociągu do Rawicza nie ma. Ale za to przemówił megafon: pociąg wjechał na peron 4. No i rzeka ludzi przelewa się z jednego peronu na drugi… Komentując oczywiście całą sytuację w sposób trudny do powtórzenia w cywilizowanych słowach…
Ale to nie koniec opowieści… Bo kiedy już zasiedliśmy w pociągu, to on ruszył z kopyta o… 16.08! I konia z rzędem temu, kto wyjaśni zagadkę: to był ten spóźniony z 15.40, czy też rozkładowy z 16.10?
Powie ktoś, że się czepiam… Co tam wielkiego, no zdarza się… No właśnie, zdarza się… I ta akceptacja tego: „zdarza się”, jest najgorsza. Można by rzec: był czas przywyknąć…
Ale czy na pewno?!