Za butelkę wina
Według oficjalnych danych GUS w grudniu 2021 r. poziom bezrobocia w Polsce wynosił 5,4%. Czyli, zgodnie z teorią – bezrobocia w kraju nad Wisłą de facto nie ma.
I co warte podkreślenia – wszystko to w czasie ogromnego spowolnienia gospodarek całego świata związanego z pandemią.
Te 5,4% przypomniało mi, że niemal 19 lat temu (dokładnie 11 lipca 2003 roku), w tym samym miejscu pisałem…
Jednym z najbardziej dramatycznych zjawisk – a kto wie, czy nie najbardziej dramatycznym – które po 1989 roku pojawiło się w polskiej rzeczywistości, jest bezrobocie.
Żaden z rządów nie potrafił zaproponować i wdrożyć w życie takiego programu, który choćby o kilka procent ograniczył jego skalę, dając nadzieję ludziom pozbawionym pracy i środków do życia.
Swego czasu w jednym ze swoich felietonów pozwoliłem sobie na wyrażenie opinii, że już w niedalekiej przyszłości będziemy musieli się zmierzyć z innym zjawiskiem, a mianowicie ze zjawiskiem migracji za pracą, która jest np. rzeczą normalną w Stanach Zjednoczonych.
Te twierdzenia spotkały się z dość ostrą krytyką Czytelników, która sprowadzała się do zarzutów, że moje teorie są jakąś bzdurą, no bo kto będzie się przeprowadzał na drugi kraniec Polski? Przecież brak jest mieszkań, dzieci musiałyby zmienić szkołę, otoczenie, niejednokrotnie należałoby oddalić się od rodziny, przyjaciół, etc.
Moi adwersarze na pewno mieli sporo racji, ale przecież to nie zmienia faktu, że i tak problem pozostał.
Zresztą nabiera on jakby nowego wymiaru. W związku z wejściem do Unii Europejskiej otwierają się nowe perspektywy – będzie wreszcie można znaleźć legalną pracę w Europie Zachodniej.
I oto nagle – szczególnie ludzie młodzi – staną przed wyzwaniami, o których pisałem wcześniej.
Z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że perspektywa ciekawej, dobrze płatnej pracy przełamie stereotyp „mojego miejsca na ziemi”, i to nowe pokolenie Polaków ruszy „na podbój świata”.
Jednak zanim tak naprawdę stanie się to możliwe na większą skalę, musimy wreszcie stawić czoła problemowi bezrobocia, które zgodnie z wynikami powszechnego spisu ludności osiągnęło niewyobrażalny jeszcze niedawno poziom 21%!
I jest to liczba, która poraża, i winna ona być przede wszystkim swoistym memento dla rządzących, wyrzutem sumienia, że władza nie jest celem samym w sobie, lecz narzędziem do osiągnięcia zamierzonego celu, że – choć zabrzmi to pewnie nadto patetycznie – jest ona dana przez ludzi, aby można było skutecznie eliminować właśnie takie zjawiska, jak bezrobocie. (…)
Oto pojawił się nowatorski pomysł na walkę z bezrobociem. Poseł SLD, niejaki Bogusław Wontor [nadal zasiada w sejmowych ławach – M.L.], wymyślił, że można by zatrudnić bezrobotnych przy demontażu kilku tysięcy kilometrów torów kolejowych, które zostały wycofane z eksploatacji przez PKP. Pan poseł obecnie jest na etapie konsultacji z ministerstwem infrastruktury, ale już wie, skąd wziąć pieniądze na pensje dla bezrobotnych – część ze sprzedaży odzyskanej stali i drewna, a resztę ze środków funduszy interwencyjnych.
Ale najciekawsze w tym wszystkim jest uzasadnienie wymiaru społecznego akcji rozbiórkowej.
„Szabrownictwo torów kolejowych jest w kraju od dawna powszechne. Dlaczego bezrobotni mają to robić za butelkę wina, skoro mogą dostawać pieniądze na chleb?” – pyta pan poseł.
Zaiste, cóż za przenikliwość umysłu! Oto jednym ruchem pan poseł może zmienić wino w chleb. Mało tego – z porażającą logiką udowadnia, że pieniądze nie leżą na ulicy, ale na torach.
No i ten aspekt społeczny – skoro wszyscy bezrobotni, to złodzieje i pijacy, czas najwyższy ich zresocjalizować, i to najlepiej pracą.
Drżyjcie zakłady napraw infrastruktury, oto zbliża się poseł Wontor! (…)
Dość przydługi ten cytat „ze mnie”, ale uznałem, że nie może nam umknąć ta konfrontacja liczb: 5,4 do 21. Przeszliśmy bardzo długą drogę, bo dzisiaj problem bezrobocia zszedł z pierwszych stron gazet.
Oczywiście nie tak dawno było o tym głośno, ale dzięki działaniom rządu i tarcz antykryzysowych udało się obronić miejsca pracy. Kosztowało to skarb państwa ponad 200 mld złotych. Ale nie wiem, czy znajdzie się ktoś, kto uzna (no może poza skrajnymi liberałami), że bezrobocie, to nie jest dramat rodzin, a w konsekwencji całego społeczeństwa.
Na koniec wrócę do posła Wontora i jego genialnego pomysłu… To taka kwintesencja rządów i SLD, i PO, i PSL… Zniszczyć i zaorać… No może jeszcze sprzedać za czapkę jabłek.
Myślę, że warto o tym pamiętać, że tacy przedstawiciele polskiego narodu konstruują prawo i czekają, by dobrać się do przysłowiowych szyn.