Straszne czy śmieszne?
- Wynegocjowałam z ministrem zdrowia powrót drożdżówek – powiedziała w “Kontrwywiadzie RMF FM” Ministra Joanna Kluzik-Rostkowska. Parę milionów polskich uczniów odetchnęło z ulgą. Pani Minister dodała jeszcze, że będzie walczyć o powrót do szkół kawy i zwiększenie dopuszczalnego solenia. Polscy uczniowie będą pewnie w napięciu śledzić tę pasjonującą walkę i obstawiać – uda jej się czy polegnie?
Chodzi o to, że od 1 września obowiązuje rozporządzenie drastycznie ograniczające to, co można sprzedawać w szkolnych sklepikach. Drożdżówki wraz z batonikami i chipsami stały się w szkołach nielegalne, bo niezdrowe. Jeśli ktoś ma skojarzenia z amerykańską prohibicją – to się nie myli. U nas też już zaczyna kwitnąć nielegalny handel batonikami w szkolnych ubikacjach. Tylko patrzeć, jak zaczną się walki gangów dziesięciolatków dorabiających sobie na nielegalnym soleniu bajeczne kieszonkowe. Cóż, jaki kraj, takie gangi – można smutno dodać. Łaskawie nam panujący Rząd dostrzegł wreszcie problem, który sam stworzył.
I po co to było? Rozumiem, że alarmujące dane o tyciu polskich nastolatków i szkodliwości dla zdrowia niektórych produktów skłaniają do działania. Jednak są pewne fundamentalne pytania. Na przykład takie: na ile państwo może wkraczać do naszego prywatnego życia w trosce o nasze zdrowie? Jeśli chipsy i batony są tak niezdrowe, to czemu ich nie zakazać w całej Polsce? Precz z solą – domagajmy się całkowitego zakazu sprzedaży tak szkodliwej substancji! O cukrze nawet nie wspomnę – już dawno powinien być dostępny tylko w podziemiu!
Kpić sobie łatwo, a problem jest natury zasadniczej. Najbardziej liberalne państwo świata próbowało całkowicie wyeliminować alkohol z życia Amerykanów – skutki były katastrofalne. Czyżby nasz Rząd nie znał tej sprawy? I co ciekawe, liberalna Platforma kończy rządy próbą wprowadzenia systemu nakazowo-rozdzielczego w polskiej oświacie. A przecież można było inaczej! Przede wszystkim trzeba przeprowadzić szeroko zakrojoną akcję promującą zdrowe odżywianie. Jeśli to nie pomoże, można nakłaniać dzieci (i dorosłych) do zdrowszego odżywiania się z pomocą regulacji cen. Na niezdrowe nałożyć po prostu większy podatek tak jak to od dawna robi się z papierosami czy wódką. Nakazy administracyjne są w takich sprawach niedopuszczalne! Każdy obywatel ma prawo jeść to co chce, choćby to było niezdrowe.
Prawdziwym, choć niedostatecznie zauważonym skandalem, był tryb wprowadzenia rozporządzenia w życie. Prowadzący szkolne sklepiki drobni przedsiębiorcy mieli tylko trzy dni na całkowitą zmianę oferty! To doprawdy oburzające! Państwo prawa nie może tak traktować obywateli. Należało dać im cały rok szkolny na dostosowanie, a w tym czasie prowadzić intensywną akcję informującą i promującą zdrowe odżywianie.
Sam fakt, że tak wredne traktowanie przedsiębiorców, a także dzieci i ich rodziców, nie wywołał powszechnego oburzenia w społeczeństwie świadczy – moim zdaniem – o tym, że nasza polska demokracja nie jest jeszcze całkiem dojrzała. Na szczęście nie jest też całkiem niedojrzała. Optymiści będą się tu różnić zasadniczo od pesymistów. I dobrze. Wolność jest bardzo ważna. Może najważniejsza?