Ruch Obrony Koryta (przypowieść)
Na pewnej planecie Speranza, w Gwiazdozbiorze Vega rządziły istoty niepodobne ani do zwierząt, ani do ludzi . Te słabsze, ale liczniejsze usługiwały tym dorodniejszym, ale piękniejszym. Te urokliwe rozkwitały, żyło im się dostatnio. Ich miski i koryta zawsze były pełne. Te słabe, mniej dorodne, długo godziły się ze swoim losem. Myślały, skoro mamy mniejsze brzuchy, to nam się przecież tyle nie należy. Ich dzieci często chorowały, często nie dożywały starości.
Jednego roku, te władające planetą, zarządziły wydłużenie pracy. Teraz, powiedziały, macie pracować do końca dni swoich. Na początku głupia tłuszcza wzniosła bunt, nawet rozruchami straszyła, ale panujący ustami największych autorytetów, ogłosili że to dla ich dobra, a kto tego nie rozumie, jest tuman i nieuk. Nikt nie chciał być uznany za tumana i nieuka, głowy spuścili i uznali że tak być musi.
Była jednak spora grupa istot, którym to wszystko się nie podobało. Władcy długo myśleli, co z nimi zrobić. Jedni radzili, by ich do lochów wrzucić, inni by potopić. Co mądrzejsi radzili jednak, by załatwić to inaczej. Po, co, mówią ręce brudzić, po co, nowe budowle tworzyć, trzeba ich na inne planety wysłać i będzie spokój. Jak uradzili, tak zrobili. Właśnie w Gwiazdozbiorze Andromedy potrzebne były race i kopyta i ręce do ciężkiej pracy; płacili całkiem całkiem i transport darmowy załatwili. Nikt nie mówił, że w jedną stronę.
Mijały lata, ci co wyjechali lepiej żyli, ale tęsknili. Znowu przybyło biednych i coraz bardziej zuchwałych. Władza miała wszystko. Wszędzie gadające na okrągło głośniki -szczekaczki mówiły – jest dobrze, jest bardzo dobrze, władza was kocha, władza wie, co dla was najlepsze. Tyle, że już nikt w to nie wierzył.
Starszyzna, chcąc uśmierzyć ewentualny bunt, zarządziła wybory. Nie spodziewali się innego wyniku, niż zwycięstwa. Buntownicy ogłosili, że po wyborach dadzą na każdego młodego pięć mich gratis i nie każą już pracować do śmierci. Ale oni dufni i zarozumiali, nie wierzyli że ktoś może ich obalić.
Kiedy jednak przegrali, podniósł się rwetes i rejwach ogromny. Oszustwo – krzyczeli. A kiedy nowa władza, postanowiła ukrócić samowolę Rady Starszych, ogłosili że takiej władzy już nie chcą.
Chociaż koryta ich dalej pełne były i zapasy na wiele lat złożone, to kwik się taki zaniósł, że na sąsiedniej planecie też zaczęli im wtórować i pięściami wygrażać w stronę nowej władzy.
Ruch Obrony Koryta stworzyli. ROK wyległ na ulice. Piski i ryki rozległy się ze szczekaczek, bo dalej je pod kontrolą mieli.
Tymczasem gawiedź nic sobie z tego nie robiła. A niech tam sobie powrzeszczą – mówili. Oni swoje koryta dalej pełne mają, a my ledwo co dzień przeżywamy. Jednak oni nie ustawali w swych protestach. Nowa władza nic z sobie z tego nie robiła. Powoli, ale konsekwentnie napełniała puste korytka i miski. Wkrótce i szczekaczki inaczej trąbić zaczęły. Co bardziej krewcy protestanci głodówkę urządzili i na znak protestu pracować przestali.
Ale naród miał ich dość. Rządzący zaczęli myśleć i o tych, których na Andromedę wcześniej wysłali.
Powoli zaczęło być normalnie, a ci z pełnymi kiedyś brzuchami i gębami pustych frazesów, już przestali być wyroczniami dla narodu.
Nad planetą Speranza zaświeciła nowa gwiazda. Mieszkańcy zaczęli się do siebie uśmiechać. Chodziły słuchy, że i świat ma się teraz odrodzić. Nie wszyscy w to wierzyli. Jak zwykle. Zwłaszcza ogarnięci nieuleczalną lemingozą.
Janusz Wolniak