Opowieść wigilijna (z nutką autobiograficzną)
Opowieść będzie o trzech królach, którzy spotkali się pewnej grudniowej nocy … w więziennym szpitalu. Wszyscy czegoś w życiu szukali, i do czegoś dążyli i byli bardzo zajęci tym swoim szukaniem i dążeniem, może nawet tak bardzo, ze w nawale codziennej pracy zapomnieli już czego szukali ??? No ale od początku.
Jeden był bogatym człowiekiem, który zbudował sobie i dzieciom dom, żył z ziemi i tego co na niej siał i tego co hodował i był wiecznie zajęty. Zajęty tym pomnażaniem swojego „królestwa”. Po pewnym czasie wszystko mu przeszkadzało co odrywało go od „pomnażania dóbr”, w końcu także dzieci i wtrącająca się wiecznie żona. Nie był młodym królem, w mieście jemu podobni przechodzili już na emeryturę. I pewnego dnia , tak się zdenerwował na żonę, ze ja pchnął, ani mocno ani słabo, ale ze złością. Odepchnął bo stanęła na jego królewskiej drodze. Nie uderzył, ani zwymyślał, tylko odepchnął. Upadla tak nieszczęśliwie, ze uderzyła się głowa w kant schodów. Zmarła zanim przyjechała karetka. Król dostał pięć lat więzienia, bez zawieszenia i zaraz w tym więzieniu dostał zawału serca. Z tym zawałem przyjechał do więziennego szpitala. Położono go na więziennym szpitalnym łóżku i … zostawiono samemu sobie.
Drugi Król był jeszcze starszy od pierwszego. Zawsze chciał coś w życiu osiągnąć ale nic mu się nie udawało. Miał przejść na emeryturę jako cichy księgowy na jakiejś poczcie. Nigdy się nie wychylał i nie narażał i miał tzw. czyste konto. Żył wspomnieniami z Polesia, czasem młodości, zapachem moczarów i nenufarów, dzwonami pińskiej katedry, radościami które pamiętał jak kroki po drewnianych chodnikach z tamtych pięknych lat. Tymczasem przez tą jego pocztę, grupa dużych cwaniaków i złodziei przepuszczała swoje ukradzione pieniądze. Gdy sprawa się wydala, aby zatrzeć ślady, musieli znaleźć jakiegoś ofiarnego kozła. Znaleźli tego „cichego Króla”. Król trafił do aresztu, pierwszy raz w życiu i tak się tym przejął, że dostał ogromnego nadciśnienia oczekując na sprawę i .. trafił na łóżko w więziennym szpitalu.
Trzeci Król był młody. Pełen ideałów i chęci zmiany świata. Więc działał, tworzył i nie oglądał się na nic, tym bardziej na stan wojenny… Te jego chęci zostały zastopowane, pewnej listopadowej nocy, przez Służbę Bezpieczeństwa, a po miesiącu spędzonym w piwnicach Komendy Wojewódzkiej milicji, ciało mdłe nie wytrzymało tego ochoczego ducha i młody król z zaburzeniami rytmu serca, trafił na łóżko w więziennym szpitalu.
I przyszła Wigilia i wtedy okazało się, że wszyscy trzej królowie nie tylko nie znaleźli Betlejemskiej Groty ale w dodatku zamiast darów maja puste ręce, pełne trudu i gonitwy za wiatrem. Gdzieś na drogach swojego życia zgubili betlejemska gwiazdę, zgubili drogę i to z czym przyszli na ten świat, zgubili miłość. I to sobie uświadomili w czasie tej smutnej, więziennej Wigilii.
I było im bardzo ciężko i bardzo źle. Coś tam sobie pożyczyli, coś tam sobie pogadali, potem przykryli się kocami w swoich szpitalnych łóżkach i próbowali uciec w sen od żalu i płaczu.
Ale sen nie przychodził, a z korytarza przez otwarte okna, mimo grudnia, pachniały trzciny nad Odrą i pachniał wiatr i pachniała wolność….
Minęły godziny, minęły dni… królowie zaczęli sobie pomagać, wynosić basen , podawać wodę do picia , rozmawiać i być dla siebie. I nieważne już było czy któremuś chce się spać czy nie, czy chce rozmawiać czy nie, czy pić, czy może chce mieć święty spokój. Oni to zaczęli czuć, już nic nie musieli mówić i każdy z nich tak to robił, że wszyscy zaczęli się z sobą czuć bardzo dobrze. Mimo bólu, cierpienia i samotności, byli też razem.
Gdzieś przez te kraty w oknach, w tą grudniową noc, przyszło do ich szpitalnej celi to, co utracili w drodze, przyszła Miłość. Przyszła do każdego z nich, bo każdy porzucił swoje trwanie w żalu dla działania na rzecz innych, bo każdy z nich potrafił się oderwać na chwilę od swojego egoizmu i otworzyć oczy i serce na tego obok …
Nie żyło im się długo i szczęśliwie ale żyło im się dobrze z jakąś taka dziwną pewnością jutra … które dla nich nie kończyło się ani w więziennej celi, ani poza nią…
Już straciłem z nimi kontakt, nawet nie wiem czy żyją, dziś po 32 latach, ale pamiętam ten dziwny czas odnalezienia sensu życia i szczęścia, czas obcowania w miłości z drugim człowiekiem. Potem znowu to utraciłem, potem znowu odzyskałem … Chyba wciąż muszę szukać …
Kiedy patrzę w czyjeś zmęczone oczy , bardzo bym chciał, żeby to szczęście było także jego i jej udziałem i aby poczuli, że to, co czasem tracimy we wspólnej drodze, tak naprawdę wciąż jest przy nas, niezależnie od tego jaką drogą przychodzi nam dalej iść… Że koniec może być początkiem, że lęk może się zamienić w odwagę, a smutek w radość … Żeby poczuli, że Miłość, to coś znaczenie większego niż to, co ginie w gruzach wzajemnych oczekiwań i relacji … że zawsze jest przy nas …
Żeby poczuli … są tego warci , niezależnie od wszystkiego, jak każdy z nas.
Wiec niech takie będzie moje tegoroczne wigilijne życzenie. One się podobno spełniają.