Banner

Opowiadanie wigilijne 2020

W mroźny, grudniowy wieczór, z dwóch różnych stron miasta, do starego drewnianego domu w Irkucku, podążało dwóch brodatych, odzianych w szare szynele i długie wojskowe buty, syberyjskich zesłańców. Rozpoczynała się właśnie wigilia 1870 roku. Jeden z nich wracał z małego kościółka, gdzie był częstym gościem, drugi praktycznie nigdy tam nie zachodził. W sieni domu serdecznie się przywitali, otrzepali płatki śniegu z szyneli i czapek i weszli razem do dużej izby, gdzie czekał już wigilijny stół i inni towarzysze niedoli, zesłani na Syberie za udział w Powstaniu Styczniowym.

Ci dwaj brodacze, to Rafał Kalinowski i Benedykt Dybowski. W Powstaniu Styczniowym Kalinowski kierował Wydziałem Wojny w Wydziale Wykonawczym na Litwie i organizował tam siły zbrojne, a Dybowski był komisarzem Rządu Narodowego na Litwę i Białoruś i odpowiadał za organizację całego powstania na tych ternach. Nic więc dziwnego, że tak wysocy przywódcy Powstania Styczniowego, po jego upadku i aresztowaniu otrzymali ten sam wyrok – karę śmierci. A jednak obaj uniknęli losu Romualda Traugutta i nie zostali powieszeni na stokach cytadeli.

Przed wybuchem powstania, Dybowski studiował na Uniwersytecie we Wrocławiu i w Berlinie, był znakomitym zoologiem i jednocześnie lekarzem. To właśnie międzynarodowa pozycja naukowa uratowała mu życie, bo kiedy skazano go na karę śmierci, naukowcy z tych dwóch uniwersytetów interweniowali u Bismarcka, który wstawił się za nim u cara i zamieniono mu karę śmierci na zesłanie na Syberie.

Rafała Kalinowskiego z kolei ocalił strach carskich urzędników przed powstańcem, który w powszechnej opinii współwięźniów, a nawet strażników którzy go pilnowali, uchodził niemal za świętego, dzięki przymiotom swojego charakteru. Obawiali się, że skazując go na śmierć, stworzą dla Polaków niebezpiecznego męczennika, więc pragmatyczni, carscy urzędnicy uznali, że nie będzie to w ich interesie i zamienili mu karę śmierci na zesłanie. Swoją drogą nie można im odmówić zdolności przewidywania, 17 listopada 1991 roku Rafał Kalinowski został kanonizowany w Rzymie przez Jana Pawła II.

Jednak ci dwaj Polacy, poza swoją patriotyczną postawą w powstaniu i zdolnościami organizacyjnymi, zasadniczo różnili się światopoglądowo. Rafał Kalinowski był głęboko wierzącym i praktykującym katolikiem, Benedykt Dybowski uważał religię, nie tylko zresztą katolicką, jako formę zniewolenia człowieka.

Jaki cud zatem sprawił, że tak odlegli światopoglądowo ludzie, darzyli się prawdziwą przyjaźnią i zasiadali razem przy wigilijnym stole ?

Co ich połączyło w to Boże Narodzenie, tam w Irkucku ? Co pozwoliło im być razem, w te długie, mroźne, grudniowe wieczory i ogrzewać się w cieple kaflowego pieca i cieple swoich serc ?

Otóż obaj praktykowali w swoim życiu miłości bliźniego i obaj mieli, rewolucyjne wręcz, jak na tamte czasy, spojrzenie na rolę kobiet w społeczeństwie.

Kalinowski był przekonany o równości kobiety i mężczyzny, uważał kobiety za istoty rozważniejsze od mężczyzn, i sądził, że ich obecność wpływa na mężczyzn uszlachetniająco.

Dybowski uważał, że to kobiety nadają moralny postęp naszej cywilizacji, nawet w ujęciu czysto biologicznym, ewolucyjnym. 27 lat później napisał książkę „O tak zwanej kwestii kobiecej z stanowiska nauk przyrodniczych” (Lwów 1897), która musiała być większym szokiem dla ówczesnego środowiska naukowego Lwowa niż teoria ewolucji Darwina.

Znamienne jest świadectwo Czartoryskich, u który po zesłaniu, Kalinowski  pracował  jako nauczyciel. Traktowali go jak członka rodziny, podziwiali jego przymioty charakteru i serca,  szanowali za doświadczenia powstańcze i zesłańcze oraz za pobożność, prawość i praktykowanie miłości bliźniego.

Dybowski, kiedy już mógł wrócić z zesłania, nie tylko dalej prowadził badania na dalekiej północy ale założył na Kamczatce szpitale dla trędowatych i jako lekarz zwalczał wybuchające epidemie. Za własne pieniądze zakupił konie i renifery i sam zawiózł je na Wyspę Beringa, aby ulżyć doli mieszkańców, często cierpiących głód. Na wyspach Komandorskich i na Kamczatce założył hodowle kóz i królików i zainicjował powstanie rezerwatów dla soboli, które były  często jedynym źródłem dochodu dla mieszkających tam ludzi.

Takie praktykowanie miłości bliźniego pozwalało im, mimo zasadniczych różnic światopoglądowych, przyjaźnić się i zasiadać przy jednym stole w tą irkucką Wigilię.

A co z nami w to Boże Narodzenie 2020? Czy taki światopoglądowy mezalians, który 150 lat temu nie był dla Dybowskiego i Kalinowskiego żadną przeszkodą w przyjaźni i wspólnym przeżywaniu wigilii byłby dziś dla nas do zaakceptowania ?  Może zamiast patriotycznych inwokacji, licytacji o to kto jest większym obrońcą „wiary naszych przodków” i „pamięci niepodległościowych zrywów” spróbowalibyśmy wreszcie usłyszeć się nawzajem? Spróbowalibyśmy wyciągnąć rękę do tego drugiego, nawet narażając się na to, że będzie odrzucona?

A jeśli nie możemy tego zrobić, to może przynajmniej poszukajmy tych spośród nas, którzy są samotni i ubodzy, bezbronni wobec drapieżnej rzeczywistości egoizmu i kultu pieniądza 2020 roku. Rozejrzymy się wokoło, odnajdźmy ich i pośpieszmy im z pomocą. Tak indywidualnie, konkretnie, nie wirtualnie. I zaprośmy do tej drogi wszystkich ludzi dobrej woli, których z pewnością jest sporo wokół nas. Bez względu na ich polityczne i światopoglądowe przekonania, bez względu na przynależność do tej, czy innej partii politycznej. Może już sama droga do tych naszych braci w potrzebie, stanie się dla nas oczyszczeniem od demonów naszej duszy? A może na końcu tej drogi okaże się, że mimo wszystko, to co nas łączy, jest ważniejsze od tego, co nas dzieli ?

Spróbujmy, bo inaczej nawet najjaśniej święcąca betlejemska gwiazda nie pomoże nam odnaleźć Słowa, które stało się Ciałem i zamieszkało między nami.

 

Drukuj ten artykuł Drukuj ten artykuł

Społeczna inspekcja pracy