Najwyższa pora
Czas może to nie jest odpowiedni, by pisać o sporcie. Przecież mamy wojnę za naszą granicą. Jednak, kiedy sięgnie się do ostatniej zimowej olimpiady, to stanie się jasne, że i tutaj mieliśmy elementy wojny, a może raczej tego, co do niej doprowadziło.
Ale po kolei… Najpierw słów kilka o nas.
Oto na tarczy z Pekinu wróciła polska reprezentacja z igrzysk olimpijskich. Ponad dwa tygodnie zmagań sportowców pokazało, gdzie jest nasze miejsce w szeregu. Obraz był żałosny!
To, co pokazywała telewizja było niczym przysłowiowa rzeź niewiniątek, polskich niewiniątek. Kompletny brak wiary w zwycięstwo, woli walki, zaangażowania, jakaś ospałość, apatia, w niektórych sytuacjach – mówiąc obcesowo – tumiwisizm, obnoszone tu i ówdzie gwiazdorstwo (oczywiście niczym nie uzasadnione)… Aż się prosiło krzyknąć za Sienkiewiczem: „Kończ waść, wstydu oszczędź”.
Te zarzuty można by mnożyć w nieskończoność. Można by je odmieniać przez przypadki. Można by wyrywać sobie włosy z głowy (oczywiście, o ile się jeszcze ma). Można by krzyczeć, tupać, podnosić sobie ciśnienie. Wszystko to można by robić, tylko po co?
Jak ostatnie tygodnie pokazują, zdałoby się to wszystko tylko psu na budę, dlatego że tzw. sternicy polskiego sportu i polskiego olimpizmu nic sobie z tego nie robią. Oni wrócili z tarczą, w glorii zwycięzców! Przecież nic się nie stało. Że medal tylko jeden? Ale za to ile miejsc punktowych: czwartych, szóstych, ósmych! To są dopiero wyniki!
Przypomina mi to skecz kabaretu „TEJ”, kiedy to Bolek przychodzi do Laskowika i mówi: „Traktor się zepsuł”. „Jak to się zepsuł? Co się stało?”. „Koło jest zepsute”. „Koło? Jedno?”. „No”. „Zaraz, zaraz, Bolek. A ile kół ma traktor?”. „No cztery”. „A ile jest kół zepsutych?”. „No… jedno”. „Czyli trzy są dobre?!”. „No”. „To trzeba było od razu tak mówić: na cztery koła aż trzy mamy dobre!”.
Wracając zaś do działaczy… Przecież poza jakimiś tam medalami, liczy się przede wszystkim zasada Pierra de Coubertina: najważniejsze jest uczestnictwo.
Cały ten cyrk byłby tylko cyrkiem, gdyby, po pierwsze: nie dotyczył obecnie ogromnie ważnej dziedziny ludzkiej działalności – wszak sport jest najlepszą wizytówką kraju, jest jego reklamą, pozwala poprzez swoich herosów identyfikować daną nację, etc…
Po drugie zaś: jest obiektem wielkiego zainteresowania kibiców, wywołuje przeróżne emocje, pozwala poczuć narodową dumę, jest odniesieniem patriotyzmu…
I na tym powinienem zakończyć… No może poza jednym – sposób, w jak potraktowano Natalię Maliszewską, kandydatkę do złotego medalu w wyścigu na krótkim torze lodowym, daje sposobność do przejścia do drugiej kwestii… Wspomnianej na wstępie wojny.
Nasza zawodniczka została oszukana w czasie testów covidowych, które były niejednoznaczne. Polka czuła się dobrze i mogła przystąpić do rywalizacji na jej koronnym dystansie 500 m. Ale organizatorzy i MKOl zakomunikowali: „Nielzja!”.
Tymczasem niejaka Kamiła Walijewa, reprezentująca Rosyjski Komitet Olimpijski w łyżwiarstwie figurowym, została przyłapana na stosowaniu zakazanych środków farmakologicznych. I wedle obowiązujących przepisów antydopingowych powinna zostać wykluczona z zawodów.
Mało tego… Kamiła wcześniej zdobyła z kolegami złoty laur w konkurencji drużynowej. I wstrzymano uroczystość wręczenia medali, no bo wyniki „wyszły” nie takie, a ukryć się afery już nie dało.
Zaczęto zatem kombinować, jak tu Walijewą dopuścić do zawodów indywidualnych. No i wymyślono! Ona ma 15 lat, a przepisy antydopingowe dotyczą osób dorosłych. No i po sprawie.
Biedna Kamiła wystąpiła w konkurencji finałowej, ale była tak zestresowana zaistniałą sytuacją, że je przegrała, zajmując dopiero czwarte miejsce, choć przed swoim występem miała sporą przewagę punktową nad konkurentkami.
MKOl odetchnął z ulgą, no bo można będzie uroczyście wręczyć medale. A Kamiła Walijewa? Została publicznie przed kamerami zbesztana przez jej trenerkę, niczym kapo w sowieckim gułagu.
Stek wyzwisk i obelg, jaki się wylał z owej „damy” i brutalne upokorzenie przecież jeszcze dziecka, pokazały, że w „sowietach” nic się nie zmieniło.
No i ta trupa cyrkowa pod nazwą: Rosyjski Komitet Olimpijki (ROC). Owo towarzystwo zostało dopuszczone do igrzysk, gdyż samą Rosję już dawno wykluczono z możliwości uczestniczenia w niemal wszystkich zawodach organizowanych przez światowe związki sportowe, właśnie w wyniku afer dopingowych. No, ale sowiecki niedźwiedź tupnął i wymyślono ten „ROC”.
Fikcja i kpina nie tylko ze sportu i z zasad w nim obowiązujących. To także dowód na to, że macki Putina sięgają wszędzie.
Najwyższa pora na to, by wreszcie ktoś zrobił z tym porządek. Sankcje na Rosję powinny dotyczyć również sportu – odwołania wszelkich imprez na terenie Rosji, wykluczenia zawodników i drużyn ze wszystkich zawodów i rozgrywek szczebla międzynarodowego… Może to otworzy oczy obywatelom Rosji, do czego doprowadził ich kraj reżim Putina. Może
Mirosław Lisowski