Banner

Do czego potrzebni są lekarze?

Nowy rok zaczął się w Polsce od zamknięcia ¼ przychodni rodzinnych. Było to skutkiem zerwania negocjacji lekarzy z Porozumienia Zielonogórskiego z ministerstwem zdrowia.

 Kontrakty albo do widzenia

Lekarze są od tego, żeby leczyć – powiedział minister zdrowia Bartosz Arłukowicz. Nic dziwnego, że związkowcy z Porozumienia Zielonogórskiego nie doszli z tym szefem resortu zdrowia do porozumienia. Nie tylko im zresztą takie wypowiedzi muszą kojarzyć się z minioną epoką. Protest 25% lekarzy rodzinnych spotkał się z niespotykaną agresją rządu. 28 grudnia zerwano rozmowy i postawiono im ultimatum. Albo podpisują kontrakty, albo NFZ rezygnuje z ich usług. Tak było w końcu roku, a 2 stycznia 2015 rząd poszedł jeszcze dalej. Poprzez ministra zdrowia ogłosił, że zamierza zawierać porozumienia tylko z lekarzami, którzy chcą leczyć ludzi a w miejsce tych, którzy tego nie chcą, wprowadzi, poprzez maksymalnie uproszczone procedury, możliwość tworzenia nowych przychodni. Minister Arłukowicz ogłosił, że w wyniku zarządzenia prezesa NFZ już zgłosiło się ponad 60 chętnych. Wynikałoby z tego, że cała ta operacja zastąpienia niepokornych medyków była wcześniej przemyślana i przygotowana. Nikt przecież nie stworzyłby nowego prawa w kilka dni bez odpowiednich prawnych konsultacji. Ponadto ogłoszono numer gorącej linii, na którą pacjenci mogą zgłaszać swoje pretensje, a tym którzy nie otworzyli gabinetów zapowiedziano odpowiednie kontrole.

Konfrontacja z lekarzami

Co spowodowało, że nagle ministerstwo zdrowia postanowiło podjąć tak radykalne działania? Wiadomo wszystkim, a każdemu kto w ostatnich latach czy miesiącach miał do czynienia z państwową służbą zdrowia w szczególności, że zapaść w tej branży jest bardzo głęboka. Czekanie miesiącami a nawet latami na przyjęcie do wielu specjalistów stało się normą. Obecny minister został m.in. za to publicznie złajany jeszcze przez premiera Tuska i miał przygotować skuteczne działania wyjścia z kryzysu. I owszem, pod kierownictwem Arłukowicza powstał przeforsowany przez większość koalicyjną pakiet onkologiczny i kolejkowy, ale od początku nie tylko opozycyjni politycy, ale wielu ekspertów, podkreślało że jest on nierealny i niedofinansowany. Niektórzy politycy Platformy też z aplauzem go nie przyjmowali, ale uważali że coś trzeba zrobić. Teraz to coś spadło na barki lekarzy rodzinnych. To oni mają teraz dodatkowo badać i diagnozować pacjentów z podejrzeniem onkologicznym, z problemami okulistycznymi i dermatologicznymi, bo i do tych specjalistów od 1 stycznia bez skierowania rodzinnego lekarza się nie dostaniemy.

Pakiet onkologiczny

W swojej presji na lekarzy NFZ poszedł na całość, żądają teraz podpisywania umów bezterminowych. Jaki jest poziom naszej służby zdrowia świadczy jeden z argumentów, który przytoczył minister Arłukowicz. Zauważył mianowicie, że w Europie pacjentów onkologicznych diagnozuje się w proporcjach 1 na 8 pacjentów. U nas ministerstwo chciałoby, aby ten wskaźnik wynosił 1 na 15, a związkowcy mieli w negocjacjach mówić o proporcjach 1 na 50, a w końcu żądali zniesienia jakichkolwiek limitów. Minister oświadczył, że tych którzy by tych norm nie spełniali, wysyłałoby się na specjalne szkolenia. Jeszcze przed tą całą zawieruchą lekarze opowiadali w mediach jak wyglądały te szkolenia, na które spędzano ich do Warszawy. Można by się z tego zaśmiać, ale trudno tu o wesołość, kiedy chodzi już nie tylko o zdrowie, ale o życie ludzkie.

Reformy służby zdrowia

W dzisiejszej medycynie specjalizacja jest tak daleko posunięta, że żaden trzeźwo myślący człowiek mający kasę nie będzie tracił czasu na rozmowy z lekarzem rodzinnym, tylko pójdzie do prywatnego specjalisty. Tyle, że niewiele osób będzie stać na zapewnienie sobie takiej opieki. Prawo uchwalają nam ludzie, którzy mają wysokie poselskie apanaże i trafnie do nich pasuje przysłowie, że syty biednego nie zrozumie.

To całe zatroskanie o pacjenta artykułowane przez kierownictwo ministerstwa zdrowia zakrawa na horrendalną hipokryzję. To jedynie dramatyczna próba przykrycia własnej nieudolnej polityki. Oczywiście nie można powiedzieć, że poprzednicy nie byli bez winy. Na służbie zdrowia łamały sobie zęby wszystkie rządy.

Najbardziej radykalną, ale mającą szansę powodzenia reformę próbował wprowadzić rząd Jerzego Buzka. Kasy Chorych zaczęły uszczelniać system, definiować procedury i zmuszać do oszczędności. Ta reforma miała szansę zaistnieć, ale przedwczesny upadek tego rządu i nadejście lewicy wywróciły ten porządek. Następca Kas Chorych czyli Narodowy Fundusz Zdrowia stał się ich karykaturą. To ogromny bank, w którym o życiu ludzi decydują reguły wymuszone doraźną polityką i kalendarzem wyborczym. Nikt dzisiaj nie wie, ile potrzeba pieniędzy, by uleczyć chorą służbę zdrowia. Czy trzeba zwiększyć budżet czy składkę zdrowotną?

A może jednak potrzebny jest nowy rząd i nowy minister, który będzie rozmawiał, a nie wygrażał pięścią swoim kolegom po fachu.

Janusz Wolniak

Drukuj ten artykuł Drukuj ten artykuł

Społeczna inspekcja pracy