Banner

Grudniowe wspomnienia o rodzinnych tradycjach

Nie martwiłbym się statystykami patriotyzmu czy też  sondażami szacującymi w populacji Polaków poczucie dumy narodowej. Ocena rzeczywistości w jakiej przychodzi nam żyć chyba zawsze była w naszym narodzie bardzo zróżnicowana. Z perspektywy lat chcemy niepotrzebnie wszystko „obiektywizować” i idealizować. To zapewne naturalny proces, bo im człowiek starszy, tym piękniejsza wydaje mu się jego młodość i „tamte czasy”. Mnie też to dotyczy, szczególnie dziś, gdy sobie uświadomię, że mój dziadek ze strony mojej mamy, zamęczony w sowieckim obozie pracy, tylko dla tego że pochodził z Górnego Śląska, zmarł w wieku 45 lat, czyli był wtedy zacznie młodszy niż ja obecnie !

Od stanu wojennego minęło 35 lat . To już niewiele mniej niż czas jaki dzielił powstanie „Solidarności” od zakończenia II wojny światowej ! Pamiętam tamtą zimną, grudniową niedzielę, jakby była przed miesiącem, prawie całą spędziliśmy ją w drodze do Legnicy i powrocie do Wrocławia, ratując jednego naszych kolegów przed „kotłem” zastawionym przez Służbę Bezpieczeństwa. Wtedy po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że to będzie „inna rzeczywistość”, kiedy jeden z kontrolujących nas na rogatkach miasta żołnierzy, pokazał nam magazynek swojego KBK-AK – pełen ostrej amunicji. Pamiętam jeszcze następny poniedziałek i zdjęcia, które robiłem Kornelowi Morawieckiemu , do jego „nowego” dowodu osobistego, a potem kolejne dni zlewają się już we wspomnieniach, w pełną twarzy, miejsc, haseł –  tamtą codzienność . Aż do kolejnej niedzieli w listopadzie 1982 roku, kiedy Służba Bezpieczeństwa zapukała do mojego mieszkania. Wtedy czas znowu zwolnił i stał się wyraźniejszy przez pryzmat aresztu śledczego i więzienia na Klęczkowskiej. Jakaś pętla czasu się zamknęła i w pewien sposób nawiązałem do rodzinnych tradycji.

Najpierw był jednak pradziadek( ze strony mojego taty), który jako młodzik “załapał się” na powstanie styczniowe. Dzięki ożenkowi z prababcią, z pochodzenia Niemką i z niemieckim paszportem, nie skończył w Cytadeli ale na zesłaniu. Tam odwiedzała go prababcia, bo dzięki niemieckiemu paszportowi mogła, i owocem jednej z takich wizyt był mój dziadek, któremu nadali imię  -Jan Kazimierz. Prababcia zostawiła go u dalekiej rodziny pod Warszawą w czasie kolejnej wyprawy do pradziadka, bo był jeszcze zbyt mały na podróż. Już nigdy nie wróciła, ani ona, ani pradziadek, nie wiadomo co się stało, czy próbowali uciekać i to się nie udało ? Rodzina ze strony matki (czyli mojej prababci) odwróciła się od dziadka i został sam, na łasce dalekich krewnych. W 1920 roku wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej i bił się w obronie Warszawy w pamiętnym sierpniu. Po 24 latach, też w sierpniu, mój ojciec, członek NSZ i AK, stawił się w swoim punkcie mobilizacyjnym w godzinie “W”, nad Wisłą, gdzie miał zabezpieczać przyczółki do przyjęcia desantu. Miesiąc wcześniej wziął ślub z Irenką, która miała przydział mobilizacyjny w innej części miasta. Nigdy później się już nie zobaczyli. Irenka trafiła do obozu koncentracyjnego w Sachsenchausen, skąd nadeszła tylko jedna kartka z informacją, że jest w ciąży. Zginęła tam zamęczona w pseudomedycznych eksperymentach. Mój ojciec nigdy mi o niej nie opowiadał (całą historię opowiedział mi jego młodszy brat), moja mama chyba w ogóle o niej nie wiedziała. Po jego śmierci, odkryłem w dokumentach jedno, jedyne ich zdjęcie ślubne z datą „ 1.07.1944”  , z dedykacją dla mojej babci.
Tato po kilku dniach “walki” (piszę w cudzysłowie, bo cały jego oddział nie miał żadnej broni palnej, ta została w lesie) został pojmany przez Niemców i trafił do Oświęcimia, potem, na szczęście, do Buchenwaldu skąd wreszcie wyzwolili go Amerykanie.
Wrócił do Warszawy, a raczej do tego co z niej zostało, odszukał młodszego brata, który cudem wydostał się w czasie powstania, ciężko ranny, kanałami ze Starówki, zorganizował mu skuteczne leczenie i po kilku latach, rozjechali się :  tato na “ziemie odzyskane”, stryj – do Gdańska, zacierając za sobą ślady przed UB (nigdy się nie ujawnili).
Jak wynika z tej krótkiej historii, pewno takiej jak wiele innych polskich, rodzinnych historii, tematy “patriotyczne” były u nas zawsze obecne. Jednak ocena osób które kierowały powstaniem warszawskim, zarówno mojego stryja jak i ojca, znaczeni różniła się od tej dziś obecnej w mediach. Kiedy byli młodsi była jeszcze bardziej ostra niż w ostatnich latach życia. Bór-Komorowski czy Okulicki byli przez nich postrzegani jako nieodpowiedzialni ludzie, bez przygotowania do kierowania operacjami wojskowymi.
Oni i ich koledzy twierdzili, że gdyby żył i kierował Armią Krajową – Grot-Rowecki, powstanie, czy też innego rodzaju działania zbrojne, miałyby zupełnie inny przebieg.
O Borze-Komorowskim tak pisał Jan Nowak Jeziorański :
”Wbrew jakby jemu samemu pchały go nieustannie w górę wojenne okoliczności i dziwny polski system selekcji, zapewniający największe szanse temu, na którego wszyscy najłatwiej się godzą, bo nikomu nie przeszkadza”.
Będę bronił ich oceny tamtych czasów i myślę, że jako ten który stracił w wyniku powstania siostrę lub brata, mam do tego takie samo prawo jak oni. Myślę też, że nie można im odmówić patriotyzmu i dumy narodowej, tylko dla tego , że niektóre rocznice świętowali na swój sposób.
Budowanie pamięci historycznej na półprawdach, w imię patriotyzmu, jest budowaniem kolosa na glinianych nogach. Niestety obserwuję to wciąż, szczególnie w naszej medialnej rzeczywistości.

Drukuj ten artykuł Drukuj ten artykuł

Społeczna inspekcja pracy