- Region Dolny Śląsk NSZZ Solidarność - http://solidarnosc.wroc.pl -

Wspomnienia i życzenia

Wigilia 1981 rok. 

Święto Bożego Narodzenia to jedno z najwspanialszych i najważniejszych świąt obchodzonych w Polsce. Święto, które jest symbolem rodzinnych więzi.

To w Wigilię Bożego Narodzenia zasiadamy do odświętnej kolacji całymi rodzinami, którą zaczynamy od dzielenia się opłatkiem połączonym ze składaniem sobie życzeń. Dla dzieci też jest to piękny wieczór, pełen wrażeń i niespodzianek. Z utęsknieniem wypatrują jak niegdyś pierwszej gwiazdki na niebie wiedząc o tym, że to ona właśnie oznacza chwilę rozpoczęcia rozpakowywania prezentów leżących pod choinką.

Nawet komuniści w ten dzień zasiadali wspólnie do stołu wigilijnego zastawionego golonką, a pierwsza gwiazdkę witano nie opłatkiem a setką wódki.

Kończąc wspomnienia o stanie wojennym, chcę opisać Wigilię i Święta Bożego Narodzenia 1981 roku, spędzone w więzieniu.

21 grudnia 1981 roku Prokuratura Rejonowa przekazała akta sprawy Wojskowej Prokuraturze Garnizonowej we Wrocławiu, którą prowadził prokurator płk Ryszard Kampara.

 Na spacer wyprowadzano nas raz dziennie, można było wtedy chociaż pooglądać niebo. Nie zapomnę nigdy spędzonej tam Wigilii i Bożego Narodzenia, nie dlatego że w takim dniu człowiek jest sam, a nie z rodziną, chociaż to też oczywiście bolesne. Ale w tym dniu …

            – Wiesz kolego – mówi do mnie współwięzień, dziś już nawet nie pamiętam za co tam przebywał i jak miał na imię – dziś Wigilia, zróbmy choinkę. Może poczujemy się, choć trochę, jak w rodzinnym domu.

- Choinkę ? – nie zrozumiałem z początku.

No tak, taką z papieru i chleba – odpowiedział

- Świetny pomysł.

Ja urabiałem chleb, tzn. robiłem z niego ciasto, a on wycinał z pudełek od zapałek konstrukcje drzewka i gałęzi. Wyszła nam całkiem ładna choineczka, wysoka na jakieś 5 centymetrów, wisiały na niej miniaturowe bombki z podsuszonego ciasta, co prawda była szara i pomalowana na niebiesko długopisem, ale bardzo cieszyliśmy się z naszego dzieła. W Wigilię ponuciliśmy kolędy, ale na kolacje nie dostaliśmy karpia.

Była to najsmutniejszy wieczór w moim życiu, myślami byłem cały czas przy swojej rodzinie, a łza nie raz zakręciła mi się w oku.

- Spacer  – krzyczy klawisz otwierając drzwi celi w dzień Bożego Narodzenia

Wyszliśmy pooddychać świeżym powietrzem, natrzeć się śniegiem, bo insekty w celi strasznie nas pogryzły. Wychodząc mimochodem rzuciłem okiem na nasze dzieło.

- Chociaż ty nam przypominasz normalny świat – pomyślałem sobie.

Gdy wróciliśmy ze spacernika, zobaczyliśmy straszną demolkę w celi, koce powywracane, kubki walały się po podłodze i co najgorsze nasza choinka była wdeptana w podłogę. Poczułem jakby ktoś odebrał mi ostatnią nadzieję, jakiś potwór niszczył coś, co w tradycji ma duże znaczenie dla człowieka, a szczególnie wtedy kiedy jest tak daleko od rodziny.

- Wy świnie, wy chamy!zacząłem walić pięściami w drzwi celijak mogliście, nie macie sumienia, jesteście jak gestapo. Wstydu nie macie!!.

Kolega z celi starał się mnie uspokajać, ale bezskutecznie. Wieczorem któryś z klawiszy tłumaczył nam, że jego koledzy z rańszej zmiany szukali długopisu w celi, którym malowaliśmy choinkę i niechcący potrącili ją…..”

 Niech te wspomnienia będą zarazem przestrogą przed utratą tego co jest najważniejsze dla Polski, dla każdej rodziny i dla każdego człowieka. Wolny człowiek, to wolna rodzina i wolny kraj.

Nie chcę składać banalnych życzeń typu „Wesołych, spokojnych i szczęśliwych Świąt”, bo z góry są one fałszywe i wcale nie niosą sobą prawdziwego przesłania. Bo czyż ci „klawisze”, którzy demolowali nam w celi jedyny symbol świąt, nie składali takich samych życzeń?  Ba, nawet przypuszczam, że byli na Pasterce lub w Święta w kościele.

Dlatego w tym rodzinnym, radosnym dniu życzę wszystkim, (łącznie z byłymi „klawiszami”, zomowcami i esbekami) żeby nigdy nie zasmakowali takich świąt jakie ja miałem i wiele tysięcy osób internowanych w 1981 roku.

Niech Waszym rodzinom jak najlepiej się dzieje, bo kultywowanie prawdy i walka o nią przyniesie wam szczęście.

 

Poniżej dokończenie poprzednich odcinków wspomnień:

Atak ZOMO

To ostatnia część opisanych wspomnień stanu wojennego w książce „Wałbrzyska Solidarność”, dotycząca wprowadzenia stanu wojennego jak i siłowego stłamszenia buntu Polaków .

Myślę, że warto było i warto będzie zawsze przypominać o tych wydarzeniach młodemu pokoleniu jak i temu starszemu, które żyło w tamtych czasach.

Warto również wspominać tamte czasy bo wydaje mi się, że zbyt łatwo przechodzimy do teraźniejszych trudów życia, zapominając jak Polakom żyło się w latach 80 i czyja jest to wina , że tak długo dążymy do normalności ekonomicznej naszych rodzin.

Wielokrotnie obciążamy za trudy życia, za biedę, za bezrobocie elity które zmieniały system w Polsce. Zapominając jednocześnie jaki system one obaliły i jakie elity broniły wtedy socjalistycznej ekonomi i gospodarki.

Stan Wojenny to był ich ostatni bój zakończony wyprowadzeniem sztandaru PZPR (SLD).

I co najbardziej cieszy i z czego powinniśmy być dumni, to to, że  wałbrzyszanie mieli swój wielki wkład w tworzeniu nowej Polski.

„Pamiętam dość dramatyczne wystąpienie jednego ze starszych górników – wspomina Zbigniew Senkowski – opowiadał, że jako młody chłopak podczas II wojny światowej został postrzelony w nogę przez Niemców, co chcąc udowodnić, ściągnął gumowca z nogi i podciągnął nogawkę od spodni pokazując  blizny. Mówiąc to, miał łzy w oczach.

- Po tylu latach nigdy się nie spodziewałem, że polska władza wyprowadzi wojsko polskie przeciwko Polakom – mówił z płaczem – Wstydzę się za takie wojsko, wstydzę się za takich polskich oficerów, moja przelana krew, mój ból poszedł na marne.

Obaj wojskowi byli niezmiernie zmieszani po wystąpieniu górnika.
– Rozumiemy Was doskonale – tłumaczyli się – ale my również mamy swoich przełożonych.

Ludzie byli bardzo rozgoryczeni postawą i zachowaniem Komisji, spodziewali się czegoś więcej, choć zarazem utwierdzili się coraz bardziej w przekonaniu, że należy strajk kontynuować. Polubownie niczego się nie załatwi. Po raz kolejny muszę uspokajać załogę, chodź teraz jest o wiele trudniej. Udaje się w końcu ostudzić atmosferę.”

Wreszcie głos zabrał ksiądz Julian Źrałko.

Prosił górników o zachowanie spokoju, rozwagi i opanowania, o ponowne zastanowienie się nad poszczególnymi postulatami. Wspomniał również o ciężkiej pracy ludzi pracujących w kopalniach.

- Wiem jak ona jest ciężka, nie tylko z opowiadań, ale przed kilkoma dniami sam byłem na dole w kopalni i widziałem, w jakich warunkach górnicy pracują.  – powiedział.

Zwrócił się do Komisji o zrozumienie tych osób, które w tak nieludzkich warunkach pracują, że muszą od władz oczekiwać godnego traktowania ich. Wspomniał także o patriotyzmie i o religijności braci górniczej, o św. Barbarze patronce, którą  wprowadzili na teren zakładu pracy.

Przemówienie księdza Juliana było wspaniałe, wycisnęło łzy z oczu górników, których wcale się nie wstydzili. Było widać, że członkowie Komisji również byli poruszeni. Jednak po wystąpieniu księdza Juliana, opuścili łaźnię.

„Księża zostali jeszcze chwilę z nami, pomodliliśmy się wspólnie. Podziękowałem im w imieniu wszystkich górników, że są z nami, że nie bali się przyjść do nas. Obiecali, że jeszcze dziś do nas wrócą”. – wspomina Senkowski.

Nastał czas oczekiwania na informację czy Komisja jeszcze raz podejmie rozmowy. Udało mi się uzgodnić telefonicznie z dyrektorem kopalni możliwość wydawania posiłków regeneracyjnych, popularnych zup kopalnianych. Trochę dyrektor obawiał się swojej decyzji, ale widać dostał przyzwolenie od wojskowych.

Wcześniej wysyłałem tak zwanych łączników do innych zakładów pracy. Wrócił łącznik z KWK ‘Victoria” z informacją, że dołączą do nas od II zmiany. Udało nam się połączyć telefonicznie z kopalnią „Nowa Ruda” gdzie strajkowano od samego rana. Na kopalnie „Wałbrzych” wysłałem chyba z trzech łączników, żaden nie wrócił. Zakłady Mięsne wysłały swojego przedstawiciela z informacją, że tez zaczynają strajk

Co chwilę napływały informacje z kolejnych zakładów pracy. Każdy komunikat o przystąpieniu do naszego strajku był bardzo owacyjnie przyjmowany przez załogę. Podtrzymywał ją na duchu. Robotnicy Zakładu Koksowniczego „Thorez” przyłączyli się do nas.

Ale docierały też informacje, że opróżniany jest cały Państwowy Dom Towarowy przy ul. Słowackiego i wnoszone są tam łóżka, ponieważ zamieniany jest w szpital.

Po południu kopalnia została odizolowana od pozostałej części miasta. Od strony Placu Grunwaldzkiego i Białego Kamienia jednostki ZOMO zablokowały wjazd, nie były przepuszczane żadne pojazdy ani piesi.”

„Około godziny osiemnastej – opowiada dalej  Ryszard Mocek – ponownie pojawiła się w łaźni Komisja.

- Mamy dla was miłą wiadomość – rozpoczął przedstawiciel Milicji Obywatelskiej – przywiozłem wam skradziony telewizorek, 50 000 zł oraz kawę, niestety nie udało nam się odzyskać waszego sztandaru.

Ludzie nie na to czekali. Zaczęli pytać, gdzie nasi aresztowani działacze, co się dzieje ze sztandarem, co ze stanem wojennym.

Tym razem odpowiedź była krótka i zdecydowana.”

- Na mocy Dekretu o stanie wojennym, nie macie możliwości wysuwania żadnych postulatów, a tym bardziej załatwiania ich – powiedział jeden z oficerów wojska

- Na mocy Dekretu o stanie wojennym – dodał drugi oficer – strajk jest nielegalny. Macie czas do godziny 21 na opuszczenie kopalni, w innym przypadku będziecie usunięci siłą ze wszelkimi konsekwencjami.

Zanim Senkowski skończył rozmowę z Komisją, wśród ludzi zaczęły się rozchodzić głosy o zatrzymaniu Komisji jako zakładników. Ludzie coraz bardziej się burzyli.

- Nie damy się wyrzucić ze swojego zakładu – było słychać komentarze z tłumu – Niech idą fedrować za nas ci, którzy chcą nas wyrzucić.

-Chcecie krwi polskiego robotnika, to będziecie ją mieli – krzyczał ktoś z tłumu.

- Będziemy się bronić, nie będzie wam łatwo – rzucił ktoś inny

Tłum gęstniał wokół Komisji i stawał się coraz bardziej agresywny.

„Zachowanie przedstawicieli Komisji, a szczególnie groźby pod adresem załogi strasznie rozgniewało i rozsierdziło górników – wspomina Senkowski – Widziałem w ich oczach wściekłość, natomiast w oczach przedstawicieli Komisji – strach. Obawiałem się, że może dojść do linczu.  Doskonale słyszałem ciche głosy z tłumu.

– Dawaj ich tu. Nie wypuścimy ich. Będą naszymi zakładnikami. Bałem się, że nie będę w stanie powstrzymać ludzi.

- Chcecie być tacy sami jak oni? Chcecie bić bezbronnych, tak jak oni chcą bić robotnika? – krzyknąłem w pewnym momencie.

- Dajmy  im wyjść. Pokazanie dumy i honoru robotnika jest lepszą bronią niż przemoc. – ciągnąłem dalej.

 Ludzie uciszyli się, cofnęli się kilka kroków, co pozwoliło mi szybko wyprowadzić Komisję z łaźni.

Zebrałem wszystkich przedstawicieli oddziałów w celu naradzenia się, co dalej będziemy robić. Jako młody człowiek zdawałem sobie sprawę, że jednej rzecz muszę pilnować: nie wolno mi dopuścić do rozlewu krwi, a nie daj Bóg, żeby ktokolwiek zginął. Taki postawiłem sobie cel, czułem na sobie wielką odpowiedzialność za los tych ludzi.

- Ja, prosty robotnik – pomyślałem sobie – odpowiadam za los setek ludzi, a również ich rodzin. Czy udźwignę ten ciężar odpowiedzialności?

Dobrze, że w Komitecie Strajkowym miałem takich doświadczonych kolegów jak Władek Bomba, Janek Idryjan, Kaziu Żołnierek, którzy służyli swoim doświadczenie,
a co najważniejsze zdrowym rozsądkiem. Mogę zdecydowanie powiedzieć, że to dzięki nim nie doszło do powtórki z Kopalni „Wujek” gdzie ginęli górnicy z rąk ZOMO.

Podczas tego spotkania padały różne propozycje obrony np. przejęcie podziemnego magazynu z materiałami wybuchowymi. Padła również propozycja zjechania na dół i kontynuowania strajku. Uznaliśmy, że jest to zbyt ryzykowne dla ludzi, poza tym nie wszyscy mogli zjechać. Przecież wśród nas byli przedstawiciele koksowni i administracji. Jeden z górników zaproponował, że owinie się materiałem wybuchowym i siądzie naprzeciwko bramy wjazdowej na kopalnie. Widać było, że determinacja górników chcących bronić swojej małej Polski, jaką stała się dla nich kopalnia, była olbrzymia. Ustaliliśmy na koniec, że będziemy stawiali opór bierny i chronili górników przed urazami.

Przed bramą kopalni było widać wzrastającą liczbę oddziałów porządkowych ZOMO. Coraz bardziej demonstrowały swoją siłę, samochody milicyjne kursowały w jedną i drugą stronę, było widać, że chcą nas wystraszyć” – wspominają Bomba i Żołnierek.

„Zdawałem sobie sprawę – wspomina ksiądz dziekan Julian Źrałko – że górnicy są bardzo zdeterminowani, są gotowi na wielkie poświęcenia i stać ich na wiele, że tutaj nie ma przelewek Spodziewałem się, że mogą być ofiary po stronie górników, ponieważ wcześniej zostałem poinformowany przez ZOMO, że kopalnia musi być opuszczona przez ludzi. Przyszły do mnie żony strajkujących górników z prośbą, aby zawieźć im komunię świętą, bo jak dojdzie do walki, to mogą zginąć.

-Niech ksiądz tam pójdzie – mówiły do mnie bardzo przejęte i ze łzami w oczach, panie Anna Truczyńska i Dolna.

Wieczorna Msza Św. była odprawiana około godz. 17, 18 w kościele Św. Jerzego. Modliliśmy się za strajkujących górników. Pamiętam, że kościół był pełen ludzi.

- Teraz – powiedziałem w trakcie mszy – biorę najświętszy sakrament i jadę do strajkujących górników umocnić ich, udzielając im komunię świętą, bo różnie może być.

Po mszy z wikariuszem zabraliśmy dwie puszki komunikantów, wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do kopalni.

Zatrzymano nas najpierw na blokadzie przy wyjeździe z Białego Kamienia w kierunku kopalni.

- Dokąd ksiądz jedzie?- zapytał „zomowiec”.

- Jak to gdzie? Do górników, do kopalni – odpowiedziałem.

- Księdza tam nie wpuszczą

- Puszczą, przecież jadę z najświętszym sakramentem do chorych górników, muszę ich wyspowiadać. Muszą mnie puścić. – odrzekłem dość stanowczym tonem.

- Aaa … jak z posługą to na pewno wpuszczą – odparł zomowiec.

Podjechałem pod bramę kopalni. Zażądano ode mnie przepustki. Oczywiście, że jej nie miałem. Więc odesłali mnie do swojego dowództwa w celu jej wyrobienia. Pojechaliśmy na ulicę Mazowiecką, tam gdzie mieściła się komenda milicji. Ksiądz wikariusz został z najświętszym sakramentem w samochodzie, a ja poszedłem załatwić przepustkę. Posadzono mnie korytarzu w komendzie, czekałem prawie godzinę aż ktoś po mnie przyjdzie. W końcu zabrano mnie do jakiegoś pomieszczenia, do którego przyszło trzech panów i zaczęli mnie wypytywać o wszystko.

- Proszę Panów ja tutaj przyjechałem, aby dostać przepustkę, żeby pójść do górników, a wy mnie tutaj przesłuchujecie – powiedziałem.

   – Jak ksiądz tutaj się dostał ? – zapytał któryś

   – Już mówiłem, że przyjechałem po przepustkę.

Zaczęli się głośno śmiać.

- Co w tym śmiesznego? – zapytałem

- To zadziwiające, bo widzi ksiądz, myśmy właśnie wysłali samochód po księdza, żeby księdza internować dla jego bezpieczeństwa, żeby księdza czasami nie spotkała krzywda ze strony górników.

Gdy to usłyszałem zacząłem głośno się śmiać.

- Przestańcie mi opowiadać wydumane przez was fantazje, bo i tak wam nie wierzę, chcę dostać przepustkę do górników. – dałem do zrozumienia , że już mam dość tej rozmowy

- Nie dostanie ksiądz przepustki, proszę pojechać do domu, będziemy księdza pilotować – odrzekł któryś.

- Dlaczego nie chcecie dać przepustki. A jak któryś górnik umrze?

- Nikt nie umrze i  nie ma mowy o wydaniu przepustki – odpowiedzieli dość stanowczo.

- Proszę powiedzieć dlaczego – nie ustępowałem

- No dobrze, chodzi o to, żeby ksiądz nie umacniał tych ludzi. Jak ksiądz tam pojedzie to będziemy mieli z nimi kłopot, bo będą silniejsi.- zdradzili się wreszcie.

- Jutro będzie mógł ksiądz do nich pojechać, dziś nie – zakończyli całą rozmowę

            Odtransportowano nas do samej parafii – kończy wspomnienia ksiądz Julian Źrałko.

„Atmosfera na łaźni robiła się coraz gorsza. Była grupa ludzi, która nie dopuszczała do siebie myśli o wycofaniu się ze strajku, ale według naszych szacunków pomiędzy godziną  19 a 21 łaźnię opuściło około pół tysiąca osób – wspomina Ryszard Mocek – które nie wytrzymywały tego napięcia psychicznie.  Nikt nikogo na siłę nie trzymał na terenie łaźni, ale ci którzy uciekali, robili to chyłkiem, żeby nikt ich nie widział. Pewnie wstydzili się przed kolegami, którzy zostali.

Rozeszła się informacja w kopalni i myślę, że również dodarła do ZOMO,
że najbliższy teren łaźni został zaminowany przez górników, Komitet Strajkowy wcale tego nie dementował.”

„Około godziny 20 Komitet Strajkowy podjął decyzję o wycofaniu wszystkich straży z bram i ogrodzeń. Żartowaliśmy – wspomina Senkowski – że i tak są dobrze strzeżone przez jednostki ZOMO. Zabarykadowaliśmy wszystkie wejścia do łaźni. Drzwi zostały zabite gwoździami i obłożone ławkami. Obserwowaliśmy przez okna ruchy zomowców. Im bliżej godziny 21, tym napięcie wyższe, atmosfera stawała się coraz bardziej nerwowa, każdy spoglądał na zegarek, odliczał minuty. Gdy minęła godzina 21, a atak ZOMO nie nastąpił, widać było jak ludzie oddychają z ulgą.

- A jednak nie weszli.

 Może wystraszyli się tej plotki o minach na terenie kopalni. Po godzinie 22 atmosfera rozluźniła się całkiem, w łaźni zaczęło robić się weselej, ludzie zaczęli opowiadać dowcipy przez mikrofon, ktoś przyniósł radio, próbowano nawet „łapać” Wolną Europę i nasłuchiwać tego co się dzieje w kraju. Ustaliliśmy dyżury w najwyżej położonych oknach, żeby cały czas obserwować ruchy ZOMO. Około północy ludzie zaczęli układać się do snu. Nie mogłem zasnąć. Patrzyłem na zmęczone twarze zasypiających ludzi. Było w nich widać, mimo dramatycznej sytuacji,  jakąś nadzieję.

Boże – pomyślałem sobie w duchu – oby tylko nie przytrafiło się nic tragicznego. Nie myślałem o sobie, ale o tych wszystkich, którzy tak bardzo ufali Komitetowi Strajkowemu. Wiedziałem, że nie możemy ich zawieść.

Około 3 nad ranem nasze służby doniosły, że rozpoczął się atak ZOMO. W łaźni zaległa cisza. Słychać tylko było łoskot wyważanych drzwi. Wziąłem mikrofon i zacząłem apelować o zachowanie spokoju

- Nie dajmy się sprowokować – mówiłem

- Trzymajmy się mocno za ręce i stawiajmy bierny opór, niech nas wynoszą pojedynczo – apelowałem dalej – nie wdawajcie się w bijatykę.

Słychać już jak zomowcy rozwalają barykadę z ławek, jak biegną po schodach. Są. Wpadają na łaźnię…

- Jeszcze Polska nie zginęła… – zaintonowałem, wszyscy podchwycili.

Konsternacja. Zomowcy stanęli, nie wiedzieli czy stanąć na baczność, czy dalej atakować. Hymn się skończył, oni ruszyli…

- Jeszcze Polska nie zginęła…- ktoś znowu zaczął śpiewać, jeszcze raz rozległa się pieśń

Oni stoją. Kończy się hymn, znowu ruszają, my zaczynamy trzeci raz śpiewać, niestety już nie stanęli…

Któryś z górników odciągnął mnie w głąb i krzyknął:

- Chrońmy Zbyszka!!!

Wokół mnie zgromadziła się spora grupa górników, otaczając mnie wianuszkiem złączonych rąk.”

„Zaczynają pojedynczo wyszarpywać górników – opowiada Mocek – niejednokrotnie rozebranych do połowy. Udaje im się tak wyciągnąć około 100 osób. Zabrali ich na dwór, na to mroźne powietrze obok budynku Dyrekcji.”

„Jeden z górników, jak Zomowcy weszli do łaźni – wspomina Władek Bomba – postawił im się i zaczął się szarpać z jednym z nich. Ten wyciągnął pałę, jak nie zdzieli tego górnika przez plecy. Zwinął się, ale pod ręką miał aparat tlenowy ważący, około 3 kg. Wyprostował się i uderzył zomowca, ten padł jak nieżywy. Dowódca ZOMO widząc to, przerywa akcję, sytuacja staje się bardzo napięta, górnicy nie dają się tak łatwo wyprowadzić z łaźni.”

„Major ZOMO, przerywając akcję mówi, że  chce rozmawiać z przywódcami strajku – opowiada dalej Mocek – na co wychodzi kilku górników i mówią, że oni będą rozmawiać, bo przywódców tutaj nie ma. Major prowadzi ich do okna.

- Widzicie swoich kolegów – pokazuje palcem stojąca  pod oknami grupę na wpół  gołych górników trzęsących się z zimna – jeżeli opuścicie kopalnię, to oni spokojnie pójdą się ogrzać i wrócą do domu. A jak zostaniecie na łaźni, to oni wędrują do więzienia, a z wami i tak szybko się rozprawimy. Wybór należy do was.

Delegacja wraca do łaźni i opowiada o wszystkim. Ludzie są wzburzeni, ale nie mają innego wyjścia. Żal im przede wszystkim stojących na śniegu, w mrozie kolegów. Podejmujemy decyzje o zakończeniu strajku.

Major daje nam 5 minut na opuszczenie łaźni, nie zgadzamy się. Żądamy przynajmniej godziny. Pozwalają.

Obiecują, że odwiozą górników do domu, ale nikt nie chce skorzystać z tej „łaski”. Część ludzi idzie pod prysznice myć się, starsi górnicy podchodzą do żołnierzy, mówią im że mają synów w ich wieku i pytają czy odważyliby się strzelać do nich. Żołnierze milczą, ale widać, że się wstydzą.”

Górnicy z szybu „Chwalibóg” wracają powierzchnią do łaźni, będącej na Starym Zdroju, w hełmach z zapalonymi lampami górniczymi.

„Po latach dowiedziałem się – mówi Senkowski – że gdy górnicy przechodzili koło Komendy Milicji w gmachu wybuchła panika, bo myśleli, że jest to atak.”

Widać było, że wojsko i milicja szuka wśród ludzi członków Komitetu Strajkowego. Udało mi się wyjść na zewnątrz kopalni, osłaniany przez grupę kolegów…..”

 Koniec

 Zbyszek Senkowski